Szukaj na tym blogu

czwartek, 4 marca 2010

SPRZEDAM, KUPIE I CIE ZLUPIE



Nie trzeba chyba nikomu tlumaczyc, ze kultura “robienia zakupow” w Indiach jest bardzo specyficzna. Mozna powiedziec, ze jest to jeden z najwiekszych szokow dotykajacych przyjezdnych zaraz po opuszczeniu samolotu. My, ludzie z Zachodu, przywyklismy do takich wygod jak np. z gory ustalona, wyeksponowana i przestrzegana cena, platnosc karta gdy braknie gotowki praktycznie wszedzie (a wrecz gotowki nie noszenie) czy taki luxus jak mozliwosc dostania wszystkiego w jednym sklepie. Tu zas, kazde zakupy to istna przygoda, komedia I tragedia w jednym, placz, przeklinanie i ostateczna, niedolaczna radosc – moja, ze moze tym razem udalo mi sie cos utargowac, sprzedawcy, ze I tak mnie orznal, glubia Biala...

Juz w Odessie spotkalam sie z koniecznoscia targowania sie o ceny, glownie w taksowkach, gdzie od poziomu znajomosci rosyjskiego zalezalo, ile trzeba bedzie wyciagnac z portfela. Troszke tez na Bliskich Wschodzie, ale jednak Dubaj sie juz mocno zwesternizowal. No I rzecz jasna w Turcji. Wiec troche bylam przygotowana, ze tu tez, ze tak powiem, gladko nie pojdzie.
Szczeka I tak mi jednak opadla, gdy przy moich pierwszych zakupach spozywczych, anno dominia dnia drugiego od przylotu, sprzedawca krzyknal 60 rupii za mala cytrynke. Przeliczniki miedzywalutowe dobrze znac, co by sie czlowiek jako tako polapal w tych setkach rupii, ktore od niego chca wyciagnac. Wiec, juz wtedy mi zaswitalo, ze jednak 4 zl za malutka cytrynke, to chyba jendak troche za duzo...

Riszkarze to moim zdaniem mistrzowie w wyciaganiu kasy – maja jedna, chyba nawet niezle sprawdzona strategie pt. Jecz ile wlezie az jej serce zmieknie, w koncu jestes z Bagladeszu I masz dziesiecioro dzieci na utrzymaniu. No co – nie zmiekniesz, serca nie masz? Dopoki nie przeliczysz, ze riksza baja jak sie postara, to wiecej od Ciebie miesiecznie wyciaga. Jak dasz za malo, to jecza, jak dasz w sam raz kiwaja glowka, a jak dasz za duzo, to chca wiecej. Zrozum indyjska matematyke.

A matematyka w tym kraju z talentow IT slynacym jest istnie magiczna. Gdy wsiadasz do taksowki lub idziesz do restauracji dokladnie przelicz rachunek. Dowiesz sie czesto, ze oto wlasnie zjadles salatke-niewidke, albo w 30 min teleportowales sie do innego stanu odleglego o 200 km (co uwierzcie mi – tu sie chyba nie wydarzy nigdy; nawet samolotem – notabene z zycia wziete, 2 h opoznienia w starcie samolotu z powodu zblakanej w silnikach myszy – hehe)

Gdy juz obeznasz pare regul rzadzacych sie targowaniem, bo udalo ci sie kupic jablko za rupii 50 a nie 100 ruszasz gniewnie ale i ochoczo na delhijskie ciuchotargowiska. No i zaczyna sie pot i lzy bo ceny jak z kosmosu a ty rowzniez czujesz sie jak w kosmosie, albo przynajmniej na innej planecie. 1000 rupii za kawal szmaty – co tu tak k... drogo!

Potrzebna Ci zatem szkola targowania:

- niegdy nie okazuj, ze cos sie podoba, jak to zauwaza, przepadles, nic nie stargujesz

- dotykaj, rzucaj zdegustowane spojrzenia, krytykuj slaba jakosc materialu I wykonania (nawet jak piekne)

- nie wierz, ze to jedwab

- nie wierz, ze to kaszmir

- nie wierz, ze to skora

- nie wierz, ze to najlepsza jakosc na swiecie

- nie wierz, ze to najlepsza cena na swiecie

- a nawet jesli, to tak udawaj, ze nadal nie wierzysz

- najlepiej kupuj wiecej niz jedna sztuke w jednym sklepie – im wiecej tym taniej w pakiecie


Schematycznie wyglada to tak:

Przychodzisz do sklepu lub jestes do niego wciagany. No to skoro juz tak czy inaczej tu jestes, rozgladasz sie, cos tam sobie upatrzyles, ale twarz jak z kamienia. Zaczyna sie zabawa. Patrz na cos dluzej, niech koles podejdzie I zacznie zachwalac – a to, ze w innych kolorach, a to ze w inncyh rozmiarach , a to ze ma podobne itp. Podotykaj, pocmokaj, pokrytykuj. Obejrzyj cos innego, czynnosci powtorz. Wez co cie interesuje I ze zesmaczona mina, no dobra skoro musisz, to wezmiesz, zapytaj:

- How much

- 1000 rs

- What?!!!

- You give?!!

- Max 300 both (sporo zaniz cene bo na niej nie skonczysz, jak wiadomo z technik negocjacji – spotkajmy sie w polowie I oboje badzmy szczesliwi)

- No No No (facet wydziera ci ciuchy z reki I sie odwraca)

I tu odzywa sie duch zachodniowygodnicki – ale przeciez ja chce te bluzke! Jak na polskie przelicze to I tak tanio! No niech mu juz bedzie!

I tus zgubiony.


Zahartowany w targowych bojach expata w tym momencie frywolnie wzrusza ramionami wychodzi I maszeruje dalej. Potem zatrzymuje sie w odleglosci kilku metrow I udaje, ze cos tam grzebie w komorce, albo po prostu z kims rozmawia, jak ma towrzystwo. Zaraz bedzie mial kolejne, sprzedawcy, ktory po naymsle go dogoni I polowe spusci z ceny.

Teraz jestescie na swoim terenie – czyli poza jego sklepem – on chce sprzedac, ty chcesz kupic, on drogo, ty tanio. Nadal musicie poflirtowac, ale on przeciez otwartego sklepu bez nadzoru nie zostawi, wiec bedzie sie streszczal. Wreszcie. Choc nie zawsze...

- So 300 ? (pytasz ty)

- yes, yes, ok ,ok ( I podbiega z towarem)

wyciagasz kase a on

- 500, 500!

- You said ok 300!

- No, 500, 500!

- 300 last prize

- No 470 last prize !(lubia zanizycz o jakies smieszne kwoty)

-

Odwracasz sie zatem I idziesz dalej, a on biegnie krzyczac ok, ok – 350! A niech strace te 50!

Transaction complete.

I tak to mnie wiecej przebiega za kazdym razem, po pol godziny na sztuke. Fajna zabawa nie?

Mozna stosowac jeszcze inne zagrywki typu:

- za to samo gdzies tam indziej dalem polowe

- doloz bransoletki i jestemy kwita

- nie mam wiecej w portfelu tylko tyle, to moje ostatnie pieniadze – patrz (zaprezentuj – ale inny portfel , nie ten gdzie masz Visy I Mastercardy)

Ale oni tez sa sprytni i maja swoje:

- czaj? (gdy chce cie zatrzymac na dluzej w sklepie, czyli na swoim terenie)

- not all in India 100 rupees (a na prawde tak albo mniej)

- this best quality this not, this cheap (porownanie z tym do czego referujesz)

- moje ulubione THIS SAME SAME BUT DIFFERENT (dwa identyczne produkty w porownaniu)

- I jeszcze ulubiensze THIS CHINESE PRICE (gdy na opakowaniu jak wol jest napisane 50 Rs a on chce 250!)

Trzeba nastawic sie rowniez na porazki – nie zawsze sie uda, czasami wyjdzie sie z pustymi rekami, bo sie kogos obrazi zbyt niska cena, czasami ciebie obraza i masz dosc, czasami przeplacisz I kupisz bubla (podeszwa od superbutow odpadnie po dwoch dniach), czasami za friko dostaniesz cos ladnego.


A najtaniej kupuje sie rzeczy ktorych sie nie chce, np. od wkurwiajacych handlarzy czatujacych na ciebie w miejscach turystycznych. Tak moglam kupic bat na woly ( a po co mi to?!!) za 100 rupii! (z 1500, musialam tylko 50 razy powtorzyc, ze nie chce tego gowna), podrobki Ray Bany za 50 rupii (z 400), wieszaki do szafy (chcial oddac za darmo, chyba znudzilo mu sie noszenie), puzderka puzdereczka w komplecie, statuetki bozkow, pocztowki, kosze na brudna bielizne, parasole gdy nie pada I okulary przeciwsloneczne gdy slonce nie swieci oraz inne super nieprzydatne rzeczy.

Na koniec, gdy jeszcze ma sie cierpliwosc na cokolwiek, trzeba nauczyc sie opedzac od tych wszystkich przydorznych sklepikarzy, co na sile chca ci wcisnac wszystkie plody z chinskich fabryk. Mozna na nich krzyczec, z nimi dyskutowac, ale chyba najlepiej udawac, ze nie istnieja, nie patrzec, nic nie mowic I isc dalej w swoja strone. W koncu traca cenny czas, ktory mogliby wykorzystac na trucie dupy komus innemu, wiec predzej czy pozniej sie zniecheca.

Mozna tez, jak moja znajoma, kupic T-shirt z takim oto napisem:


NO RIKSHA

NO GUIDE
NO HASH

NO BOAT

NO ONE RUPEE
NO PROBLEM!


Ciekawe czy dziala...?




2 komentarze:

  1. hahahahahahah :)
    zajebiste :D
    moj rekord: bluzka za 45 rupii, ktora nosze do tej pory :) Ale oczywiscie bylo i cmokanie i wychodzenie ze sklepu, zanim nie doblismy targu ;)

    Nie moge sie doczekac porownania naszych doswiadczen na zywo, hahaha; wystarczy jak czytam twoje relacje to juz mam niezly ubaw! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na tych natrętnych handlarzy co nie chcą się odczepic możesz spróbować magicznego słowa "chello!" i machnąć dłonią w kierunku w ktorym chesz aby sobie poszedł :)

    OdpowiedzUsuń