Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 19 lipca 2010

I AM A PASSANGER...



To w koncu to istota podrozowania – bycie pasazerem. Jest się nim, ze tak powiem – pelna geba i na caly etat. Zaczynając od samolotu z domu, na samolocie do domu konczac. Choc najciekawsze jest to pomiedzy. Indie to kraj ogromny, ale jakos poruszac się po nim trzeba. Cale szczescie każdy backpacker znajdzie duzo opcji. A jakie mu one wrazenia zafunduja to tez niezwykle ciekawa historia…

Autobusy i tramwaje
No dobra, tramwajow wcale tak duzo w Indiach nie ma. Z tego co wiem, to sa w Kalkucie, ale tam nie udalo mi się niestety dotrzec. Za to autobusy to chyba najbardziej uniwersalny i popularny srodek lokomocji w Indiach (no może na rowni z koleja).
Poczynając od tych lokalnych na międzystanowych konczac.
Te lokalne poznac mialam okazje przy swoich wyprawach z Gurgaonu do Delhi. Bardzo ciekawy był to system, a raczej – brak systemu, który jakos tam działał. Nadal jest to dla mnie zagadka jak oni to tu robia. Ale uwiezcie mi, cos co działać nie ma prawa, jednak dziala! Autobusy z Gurgaonu do Delhi zatrzymywaly się na IFFCO Chowk. Oczywiście zapomnijcie o jakimkolwiek przystanku (przystanek jest tam, gdzie koczuje najwięcej ludzi i sprzedawcow papierosow), czy rozkładzie jazdy (zaraz przyjedzie). I mimo to nigdy nie zdarzylo mi się na autobus czekac dłużej niż 10 min. Kolejne wyzwanie to poznac odpowiedni autobus – bo wszystkie napisy sa w sanskrycie. A autobusy rzadko się na prawde zatrzymuja, trzeba wsiadac w biegu i gdyby to nie był ten, szybko w biegu również wysiadac. Szybkie pytanie do kierowcy lub pasażerów – Delhi? Jeżeli jestes wciągany do srodka znaczy, ze tak.
Potem mamy autobusy międzystanowe, którymi można pojechac np. w gory (bo tam nie ma kolei) I tu mamy wrecz cala game klas – od zwykłych do deluxe, super-deluxe i volvo. To w czym wyladujesz, nawet gdy kupujesz bilet u agenta, jest generalnie dzielem przypadku. I nie zdziw się, ze mówiąc o klimatyzacji pan miał na mysli wiatraczki.
Moje przygody z autobusami sa już chyba legendarne, często przyprawialy mnie o skok cisnienia.
Jeszcze nigdy nie udalo mi się dostac miejsca, które sobie zarezerwowałam. Mielismy z Casprem takie cholerne szczescie do ladowania na koncowych, rzygawicznych siedzeniach (jeżeli bukujecie bilety na ostatnia chwile wyladujecie tam bankowo) – a to nie było wystarczającej ilości pasażerów i polaczyli dwa autobusy w jeden – i voila, oto wasze miejsca. Na koncu! A to kierowca nie miał naszej rezerwacji, a agent oczywiście kase wziął. I znowu na koniec. A to zmienil się autobus i jest inna numeracja miejsc – na koniec!
W West Bengalu spotkal nas strajk kierowcow. Byliśmy w drodze do granicy Indii z Bhutanem, kiedy pan kierowca się zatrzymal, powiedział, ze basta, on dalej nie jedzie. I wysadzil wszystkich w jakiejs dziurze. Cale szczescie znalazł się inny, który nie strajkowal i można było jechac dalej, oczywiście zupełnie dookoła.
A na domiar zlego wszyscy kierowcy autobusow to rajdowcy. Chociaz ich maszyny klekocza, stukaja, skrzypia i ogolnie wolaja o pomste do nieba, to oni i tak wyciskaja z nich wszystkie soki i wydaje się, ze wszyscy to samobojscy, którzy chca ukatrupic przy okazji wszystkich pasażerów. A już nepalscy kierowcy w tym królują. W drodze do Kathmandu (gdzie razem z ludzmi jechaly kurczaki i worki ryzu) obudziłam się w srodku nocy – tu cos wali z prawej strony, wszyscy krzycza i ogolna panika. Już mialam wizje wpadania za chwile do przepasci. Zreszta te wizje mialam również potem w Indiach również. Trafisz na kierowce-szalenca i jest kaplica. Wyprzedzanie na gorskich drogach nad przepaściami, na zakretach, gdzie nie widac, co jedzie z naprzeciwka (może ciezarowka), hamulce sprzypia przeraźliwie, cala konstrukcja pojazdu wydaje się chcieć rozlecieć, a ty na tylnim kole podskakujesz pod sam sufit. A wyjrzysz prze okno to już nie widac drogi. Tylko przepasc. Strach w oczach. I na nic zdaja się prosby i grozby. Zapomnij również o jakimkolwiek poparciu ze strony współpasażerów, zwłaszcza hinduskich. Im nic nie przeszkadza, nawet zabójcza prędkość, choc podróżują z malymi dziecmi. Wydaja się godzic na wszystko. A na domar zlego jak ty będziesz protestowac to wszyscy będą się na ciebie patrzec z politowaniem i ironicznym uśmieszkiem. Co wymiekasz? Trzeba być szalencem, żeby nie wymiekac. Może oni maja 7 zyc. Ale ja nie!


A na koniec jeszcze się taki autobus wezmie i zepsuje. Jak nam po drodze z Dharamshali do Manali w czerwcu. Już od odjazdu ostro turkotal, ale jak zawsze grala muzyka, wiec kierowca pewnie nie słyszał. No i się w koncu rozklekotal. Stalismy tak chyba od 4 nad ranem, pan kierowca i pomocnicy czekali az ktos im może z przejeżdżających pojazdow podrzuci jakies narzędzia, az w koncu zabrali się do naprawy. Ale nie wyglądało na to, żeby mialo to szybko nastąpić. Nadarzyla się okazja zlapania jeepa, który się zatrzymal i nad nami ulitowal (oczywiście za doplata). No to nagle staliśmy się zakładnikami naszego autobusu-trupa, bo panowie nie chcieli nam oddac bagażu z bagażnika. A jak Casper nadmienil, ze powinni nam oddac czesc pieniędzy za bilety, bo nas w koncu na czas do Manali nie dowiezli, to prawie zarobil kamieniem.
Mistrzem i tak pozostanie jeden kierowca z Nepalu, któremu popsula się skrzynia biegow i miał system naprawy taki – jak mu silnik zgasl, to wysadzal czesc pasażerów do pchania. Jak już go popchnęli i nabral prędkości staczając się bezwładnie z gorki to próbował odpalic i wrzucic od razu trojke. Pchających pasażerów oczywiście zostawial, bo przeciez musiałby się zatrzymac znowu, ci co im się udalo wskoczyc jechali dalej. Raszta mogla tylko oglądać tyl odjeżdżającego z ich bagażem autobusu.
W Nepalu rowniez, ale w Indiach tez, jezdzi sie na dachu. Czasami z potrzeby - bo nie ma miejsca, czasami dla atrakcji. Rzewczywiscie jest to bardzo ekscytujace, ale na dluzsza mete - bardzo niewygodne.

Z napedem na 4 kola
W gorach bardzo popularnym srodkiem transportu sa tzw. shared jeeps. Zwłaszcza w Sikkimie. Kupuje się bilecik w kasie i jak się zbierze grupa ludzi, to jedziemy, mniej wiecej o czasie (czyli ok. godziny opóźnienia) Nikt nam nigdy nie powiedział, ze mimo wszystko trzeba bilecik trzeba kupowac najlepiej dnia poprzedniego i ostatni jeep odjezdza co najwyżej o 15. Dwa razy niezle się nacięliśmy, chociaz za dodatkowa kase zawsze cie gdzies tam dopchna. Przewaznie również siedzisz z tylu, gdzie na prawde trzesie. Poza tym nie mam jeepom specjalnie nic do zarzucenia. Może to, ze często smierdzi w srodku spalinami i polowa pasażerów od tego rzyga. Bo nawet jak się nie ma choroby lokomocyjnej – spokojna glowa, w Indiach się jej na pewno prędzej czy pozniej dostanie.

Wsiasc do pociagu byle jakiego…
Kolej to w Indiach cala instytucja i chyba najszybszy i najwygodniejszy srodek transportu. Sa rozne klasy, z klima i bez, ale oczywiście najtaniej podróżować nocnymi pociągami w klasie Sleeper. Bo jak mowil Ghandi – jak chcesz poznac prawdziwe Indie, musisz się przejechac najgorsza klasa. Sleeper nie jest znowu taka najgorsza, najnizsza jest chyba klasa Seater, ale raczej nie na dlugich trasach, bo tam nie ma kuszetek. Zwykle bowiem sa, bo podroze ze względu na odległości i rozne opóźnienia tu bardzo dlugo trwaja. Gdy chcesz pojechac z polnocy na południe licz przynajmniej 3-4 dni.
Jak się wiec domyślacie w takim pociągu to musi tetnic zycie. Oj tetni. Na stacjach początkowych laduje się mnóstwo gapowiczow, co to jada jeden przystanek. W ogole trzeba mieć zawsze ze soba swój bilet. Normalka jest bowiem, ze jak już odnajdziesz swoje miejsca, okaze się, ze wcale nie sa puste. Tam już będzie siedziała dajmy na to cala rodzinka. Na pierwsze pytanie, czy to ich rezerwacja odpowiedza pewnie, ze tak, ale pytajcie dalej. Szybko zmiekna i się wyniosa. Nie można dawac za wygrana. I nie ustępować nikomu miejsca – powie, ze na chwile, będzie siedział do stacji koncowej. Czyli może 10, a może 18 godz. I nie położysz się, nie pospisz. Zwłaszcza na dolnych kuszetkach. Najlepiej brac te na samej gorze (bo sa 3 poziomy), jeżeli nie ma się leku wysokości. Tam przynajmniej nikt się nie wladuje. Doskonale pamiętam swoja pierwsza podroz pociągiem do Jaisalmeru, w grudniu. Było nocami już dosc zimno, akurat mialam dolna kuszetke, ale się skuliłam, żeby się ogrzac. Rozprostowac już się nie mogłam, bo już ktos siedział na koncu mojego lozka, już leżała tam czyjas glowa.

Do tego dochodzi jeszcze nieodlaczny koloryt wszystkich innych pasażerów – a to cie ktos zagada, a to będzie częstował jedzeniem. Nie można brac – pisza, ze często faszeruja je narkotykami, zwłaszcza na trasie Delhi-Varanasi. Wszystko po to, żeby zwinąć ci bagaz, na który trzeba non stop bardzo uważać. I to już od przekroczenia progu dworca. Zdarzylo nam się raz wlasnie w Varanasi, ze obsiadla nas dookoła watacha takich sepow, niby zagaduja, niby ze skad jestes i czy się ci Indie podobaja, ale coraz ich wiecej i coraz bliżej sa twoich plecakow. Tym razem mielismy szczescie, bo przyszla policja i ich przegonila. Najlepiej na dworcach od razu siadac przy policji, okienku informacji albo w poczekalniach, najlepiej tych wyższych klas (nawet jak nie masz na nie biletu dozorcy raczej zrozumieja, ze się boisz siedzieć gdzie indziej). No a pierwszy rzut oka na indyjski dworzec – masa ludzi, koczuja, jedza, spia na ziemi przykryci gazetami, czekaja na swoje opóźnione pociągi, calymi rodzinami. Mnóstwo bagażu, coz za raj dla terrorystow. Tu nikt nie zwróciłby uwagi na porzucona walizke. Strach tam siedzieć.
Ale wróćmy do pociągu
Chaj, chaj, chajeeee !!!! – to sprzedawcy czaju – słodkiej herbaty z mlekiem. Poza herbata można w pociągu od wskakujących na stacjach sprzedawcow kupic wszystko – łańcuchy, klodki (to do przypiecia bagażu), aparaty fotograficzne, zabawki, mp trojki, zaawansowana, chinska elektornike, zegarki, jedzenie, latarki, nawet garnki i sprzet gospodarstwa domowego. A miedzy sprzedawcami kreca się zebracy – i tu tez mamy caly przekroj – transwestyci (hijra, tzw. trzecia plec, lepiej im dac 10 rupii bo wierzy się, ze maja moc rzucania klatw), kaleki – bez nog, bez rak, dotykający cie swoimi kikutami, z powykrzywianymi chyba przez polio konczynami, jeżdżący na deskorolkach z braku nog, z naroslami, z tradem… dzieci, matki z malymi dziecmi żebrzące o jedzenie. Jedni atakuje ze srodka, inni wtykaja rece przez zakratowane okna (nigdy nie trzymaj zadnych wartościowych rzeczy przy oknach) Te zakratowane okna tez zawsze budzily moje wątpliwości w kwestii bezpieczeństwa – a noz cos się stanie i nie ma jak uciekac. Tylko w jednym pociągu widziałam tzw. emergency exit, gdzie niby krate można było podnieść. Ale mechanizm otwierający był skutecznie zablokowany przez wiszace lozko, wiec tym samym zupełnie nieskuteczny.
Jak się człowieku znudzi poznawanie miejscowej kultury, albo jak się podrozuje samemu lepiej zapłacić wiecej i pojechac klasa AC – bez zabrakow, bez przekupek, bez duchoty, za to z prześcieradłem i kocem i ogolnym komfortem. Tych miejsc jest jednak malo, wiec trzeba je rezerwowac z bardzo duzym wyprzedzeniem.
Moja najwieksza pociągowa trauma to 28 godzinna podroz z Delhi do New Jaipaljuri. Z goraczka ponad 39 st. angina ropna, w maju, w rozgrzanym na maksa pociągu, gdzie myślałam, ze mozg mi się ugotuje.
No i oczywiście wszelkie podroze z i do Varanasi (slowo daje przeklęte miasto) Pierwszy raz jak tam jechałam, to nasz pociag przez nocne mgly spóźnił się 9 godz,. przez co na zwiedzanie Varanasi zostalo nam tylko 3 godz i trzeba było pedzic z powrotem na dworzec, na pociag powrotny, który tez był spóźniony. I w drodze powrotnej z Nepalu, gdy na peronie czekaliśmy chyba z 6 godz. do polnocy, az w koncu wlasnie wsiedliśmy do pociągu byle jakiego, bez biletow, byle do Delhi. I w tym wlasnie momencie na zupełnie inny peron niż zapowiadano wjechal nasz pociag. Cale szczescie zdarzyliśmy się przesiąść. W nocy rzucalo nim tak, ze myślałam, ze się wykolei (co dopiero Maoiści wysadzili tory i wykoleili taki pociag w Bengalu)
A na koniec ciekawostka jak się rezerwuje bilety na pociągi w Indiach. Na takie lokalne to jeszcze pol biedy, miejsce się znajdzie. Ale na dłuższe trasy na pewno warto zererwowac z wyprzedzeniem. Jak ktos ma wize turystyczna może isc do biura dla zagranicznych turystow (na większych dworcach) bo oni tam zawsze trzymaja jakas ilość biletow tylko dla zagranicznych turystow. Ale nasze wizy na to niestety nie podziałały. Najlepiej rezerwowac przez Internet (Make My Trip), no ale w koncu w tym kraju zyje miliard ludzi i chyba wszyscy non stop chca gdzies jechac. Maja tu wiec smieszny system „list oczekujących” (waiting list), który zaklada, ze jak cos się zwolni, to dowiesz się o tym smsem w ostatnim momencie (lub nie), ale na taki bilet jechac nie możesz. Jest jeszcze system rezerwacji last minute zwany Tatkal, na który tez trzymaja specjalne kwoty, a bilety sa srednio droższe o 30%. Lepiej od razy kupic na te klase, na która się chce, bo doplata do lepszej w pociągu kosztuje jakies strasznie pieniadze.
No i jak zawsze w tym pieknym i nieprzewidywalnym kraju – uwaga na naciągaczy.
Nam się udalo zaliczyc z nimi jedna przygode, bo wierzcie lub nie, maja tu na takich jak my, zagranicznych caly system. Uparcie próbowaliśmy kupic bilety z tych turystycznych kwot i mysle, ze by się nam nawet udalo, gdyby nie ogolna zmowa agentow i pracownikow dworca przeciwko nam. Przyjechaliśmy kupowac bilety na dworzec o 5 rano, żeby jak wszyscy stac w kolejce po bilety na Tatkal. Ale pan z kasy, choc moim zdaniem bezprawnie, odesłał nas znowu do biura dla cudzoziemcow (otwierali je dopiero o 8), gdzie już bilety próbowaliśmy dostac dzien wczesniej. Nie pomogly tłumaczenia, ze nasze wizy sa pracownicze i nie mamy prawa do kwot turystycznych. No ale nie chciał nam sprzedac biletow, uparcie nas tam odsyłał. A tam już czekal na nas szakal z bajka, ze tu nie kupimy, bla bla, ale on zna takie biuro (pracownik dworca nota bene) i zaprowadzil nas na druga strone ulicy ( za co chciał 50 Rs!) A tam już tlusty agent czekal na swoje ofiary. Gdyby nie to, ze nam się spieszylo i chcieliśmy wyjechac z Delhi 4 maja pewnie szukalibyśmy na wlasna reke. Ten za to zaczal nam wciskac kit, ze już nie ma miejsc na ten pociag, ze on może nam je załatwić, ale to będzie kosztowalo, bo on musi dac komus w lape. Dobra niech ma. Nie powiedział nam ile będą kosztowaly z tego same bilety. Kiedy wreszcie dostaliśmy je do reki okazalo się, ze prowizja agenta wynosila 1000% !!! Za bilety w sleeperze zapłaciliśmy jak za pierwsza klase. Innymi slowy – oni maja caly system takich szakali, lacznie z pracownikami kas i dworca, żeby odesłać cudzoziemca do takiego wlasnie zdziercy. I mimo to, ze przeczuwaliśmy, ze to taki wlasnie szwindel, ze znaliśmy już tutejsze realia i tak nie udalo nam się przed tym uchronic. I nie przez głupotę czy lenistwo, w koncu przyjechaliśmy na dworzec o 5 rano. Bo oni, spryciarze, po prostu odmowili nam sprzedazy biletow, które moim zdaniem mielismy prawo kupic w kasie jak każdy inny, zwłaszcza, ze nastaliśmy się w kolejce. Tylko ze to trzeba by było dlugo dochodzic, prosić, krzyczec i przeklinac.

Panie pilocie, dziura w samolocie
Nie no nie jest wcale tak zle. Samoloty w Indiach sa na prawde bardzo porządne, jest sporo linii krajowych (jak Indigo czy Spice Jet), czesc z nich obsluguje również trasy międzynarodowe (Kingfisher, Air India). Wlasnie podróżowanie samolotami jest chyba najmniej stresogennym sposobem przemieszczania się po Indiach. I zdecydowanie najwygodniejszym i najszybszym. Bo jazdy 3 dni do Kerali pociągiem sobie po prostu nie wyobrażam. Maszyny sa dobre i sprawne, stewardesy ladne i mile, w lepszych liniach daja jedzenie i może nawet puszcza film. I na dłuższe dystanse chyba podroz samolotem jest nawet tansza niż jazda pociągiem przez wiele dni w klasie AC. Można złapać fajne promocje i wtedy bilet w jedna strone może kosztowac 150 zl. Czasami wrecz nie ma się wyboru i trzeba leciec. Tak jak my do Lehu. Na początku mielismy kupione bilety tylko na powrot z Lehu, ale okazalo się, ze droga ladowa Manali-Leh (wiodaca przez gory i najwyższe w swiecie przejezdne dla pojazdow kolowych przelecze) pozostala zamknięta (bo zasypana śniegiem mimo tego, ze to był srodek czerwca). Już już mielismy rezygnowac, już już oddawac te bilety powrotne, kiedy trafiliśmy super promocje na lot do Lehu, na dwa dni wprzód. Wiec jak to nie po raz pierwszy w zyciu i w Indiach, cierpliwość się opłaciła, a najszybsza droga wcale nie okazala się ta najkrotsza.
I choc bilety do Lehu i z powrotem kosztowaly mnie tyle samo, co bilet powrotny do Polski, wcale nie zaluje, bo Ladakh to najpiekszniejsze miejsce, jakie do tej pory widziałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz