Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 19 lipca 2010

... AND I RIDE, AND I RIDE, AND I RIDE



Tym razem troche o transporcie lokalnym – bo zanim zaczelam na dobre podróżować, to wlasnie na niego bylam glownie skazana. Do pracy, z pracy, ze sklepu, do sklepu.
Zwłaszcza w Gurgaonie nie było lekko, bo tam system transportu publicznego nie istnieje, kursuja tylko prywatne busiki, samochody, taksowki i oczywiście riksze – symbol Indii.

Riksza
Zaraz po przyjezdzie okazalo się, ze samochod firmowy, który miał mnie i inne stazystki przywozic i odwozic do pracy, zostal skradziony. Przez pierwsze dni jeszcze podrzucali nas do pracy współpracownicy, ale i to szybko się skończyło. Może zreszta dobrze, co za duzo to nie zdrowo. W każdym bądź razie nie zostalo nam nic innego, jak radzic sobie samemu – czyli dojeżdżać do pracy rikszami – czyli budka z baldachimem przyczepiona do roweru. Bo jakims czasie się przyzwyczaiłam, ale musze powiedziec, ze nie jest to mój ulubiony srodek transportu – na dziurawych drogach trzesie jak cholera, pod gorke z kolei jedzie się tak wolno, ze chyba szybciej byloby zejsc i isc na pieszo. I do tego realtywnie drogi, bo 10 Rs/km, czyli tyle samo jak taksowki. Oczywiście nie zapomnie nigdy swoich pierwszych przejażdżek do pracy – zwłaszcza w czesci autostradowej – jedziemy sobie spokojnie droga do ronda, a potem mój rikszarz jakby nigdy nic skrea w lewo i napiera zupełnie pod prad. Wśród tych wszystkich rozpędzonych aut, które mialam wrazenie zaraz nas tam rozniosa na kawalki, ale one zawsze, z głośnym trabieniem, zdołały skręcić i nas w ostatniej chwili ominąć. Za pierwszym razem az zanimowilam ze strachu, myślałam, ze mój rikszarz to szaleniec. I krecialam filmy aparatem na dowod, co tu się w tym kraju na drodze dzieje. Potem jednak już się przyzwyczaiłam. Irytującym elementem tez było ciagle targowanie się o cene, bo niby jeździłam te sama trasa codziennie, każdy rikszarz zawsze próbował szczęścia, żeby wyrwac wiecej.
Pod koniec marca mialam jednak okazje przejechac się raz z Casprem do jego pracy – od razu docenilam swoich rikszarzy. On musial biedny najpierw jechac riksza, potem taxi-jeepem, potem łapać stopa, a na koniec znowu riksza. Zajmowalo mu to srednio ok. godz w jedna strone. A w taksowce potrafilo siedzieć 15 osob!!!

Tuk Tuk Ferrari
Tak wlasnie nazwyali swoje maszyny kierowcy z Kerali. I często myśleli tez ze sa rajdowcami. Tuk Tuk czy autoriksza – trzykolwy motorek z budka, produkowany przez wloska firme Piaggo, pierwotnie sluzacy do wywozu smieci, w Indiach i ogolnie w Azji calkiem niezle się przyjal jako mini taksowka. Podstawa transportu publicznego w Delhi – zielono-zolte three –wheelers, które pedza miedzy czarnymi ambasadorami i luksusowymi samochodami. A ich kierowcy nieodmiennie chca cie naciągnąć. O ile nie trafi się na stacje Pre-paid ( a takie sa glownie na obrzezach miasta) zawsze trzeba ćwiczyć zdolności negocjacyjne. Jedno z moich najciekawszych wspomnien z autoriksza w tle to grudniowa noc/poranek, kiedy wróciliśmy z jakiejs podrozy do Delhi. Dookoła zadnych taksowek. Udalo nam się złapać takiego tuk tuka, który wozil nas dookoła tego 20 milionowego miasta szukając taksowki, która odwiozłaby nas do Delhi. My zamarzaliśmy z tylu, dookoła mgla jak mleko. W koncu kierowca zatrzymal jakis samochod, koles wyrzucil swoich znajomych z tylnych siedzien (bo był to samochod prywatny) i zawiozl nas do Gurgaonu za 600 Rs. Bo w Indiach potencjalna taksowka jest każdy pojazd. Wiec jeżeli kiedys gdzies utkniecie śmiało zatrzymujcie wszystko co popadnie – za pare rupii zawsze was ktos gdzies podwiezie.

Taxi

No wlasnie – kolejny szeroki temat, czyli taksowki. W Delhi jest kilka korporacji, roznie się troche cenowa. Ale niezależnie, do której się dzowni, zawsze jest ten sam problem – nikt nie mowi po angielsku. Jak już uda się jakos dogadac - skad – dokad i mniej wiecej za ile, to i tak nigdy nie wiadomo, czy taka taksowka przyjedzie. Nie daj Boze chcesz jechac na lotnisko – zawsze zamów taxi ze sporym zapasem czasowym – bo a noz będziesz musial wzywac kolejna, bo pierwsza się nie pojawi. Nagminne tez sa proby naciągania turystow – ze niby masz zapłacić w dolarach albo cos w tym stylu. Zwłaszcza gdy bierzesz taksowke z lotniska. Z lotniska tylko i wyłącznie taksowki pre-paid. Znasz adres hotelu? Podajesz go panowi w budce, ten wydaje ci kwitek dla kierowcy, placisz stala stawke, a kierowca będzie mogl sobie odebrac kase, jak już cie dostarczy na miejsce. Pod warunkiem, ze nie oddasz mu od razu kwitka, bo wtedy może cie wysadzi już za rogiem. No i nie mogę nie wspomniec, ze standardem wśród kierowcow korporacyjnych jest to, ze wcale nie znaja drogi. Ani angielskiego. W Indiach wydaje się, ze żeby jeździć na taksowce, wystarczy umiejestnosc prowadzenia samochodu. Znajomość miasta czy umiejętność czytania mapy to często czarna magia. Ale zjawiskowo dziala tzw. Indiach GPS. Żaden kierowca nie odmowi ci kursu, nawet jak nie będziem miał bladego pojecia, dokad ma jechac (o tym dowiesz się dopiero pozniej) On po prostu będzie pytal po drodze ludzi o droge i będziecie tak kluczyc po miescie, az znajdziecie cel. Jedni wysla go w prawo, drudzy w lewo, potem znowu w prawo i tak często po wielokrotnym dopytywaniu w koncu, często prawie ze przydakiem, trafi się tam, gdzie się chcialo. A za nadmiarowe kilometry zrobione w czasie poszukiwania oczywiście zaplacisz ty.


Metro

To chyba mój ulubiony srodek transportu w Delhi – szybki, czysty, niezawodny, nie tkwi w korkach, nie probuje wyłudzić kasy, wie gdzie ma jechac, mowi po angielsku i ba – jeszcze do tego ma klimatyzacje. Po prostu luksus. I wcale duzo nie kosztuje.
Stacje sa chronione wrecz jak lotniska – już w korytarzach podejrzliwie spogląda na ciebie żołnierz z karabinem zza barykady workow z piaskiem (!!!) Potem prześwietlanie bagażu, kontrola osobista, wykrywacze metalu. Kupujesz zeton i jedziesz. Dla mnie metro to tez oaza nowoczesności – jakbym była w metrze warszawskim albo paryskim. Kafejki, kioski, sklepiki, nawet toalety! I wszystko, nowe, nowoczesne, jeszcze czyste i niezniszczone. Gdy tylko tesknie za domem i europejskim klimatem – ide do metra.
Jutro czeka mnie nim dluga podroz do Gurgaonu. Oczywiście nie nie nie, nie ma tak dobrze, żebym mogla dojechac od początku do konca jednym pociągiem. Nie cala trasa jest jeszcze otwarta (choc miala być w kwietniu 2010). Miedzy centrum a południem nadal w ziemii zieje wielka dziura, a z budowa streszczaja się tu jak w naszej Warszawie.
Ale lepsze to niż 3 godz w rozklekotanych, miejskich autobusach.
A juz za 2 dni wskakuje w samolot do Polski :-)

1 komentarz:

  1. Kierowcy zarzekający się, że wiedzą, gdzie jadą to standard ;) Nam też się zdarzały takie przygody z wypytywaniem o drogę w rikszach rowerowych, motorowych, taksówkach, a nawet w wynajętym aucie! Podstawa to faktycznie ustalenie stawki na starcie i trzymanie się tej ceny z całych sił!

    P.s. Miłego lotu!

    OdpowiedzUsuń