Szukaj na tym blogu

środa, 14 lipca 2010

DALEKO OD NOSZY


Ciag dalszy ekspresji z indyjskich impresji. Tym razem cofniemy się troche w czasie do niezapomnianych przezyc związanych z wizyta w indyjskim szpitalu w Cochin.
Operacja wycięcia wyrostka robaczkowego w Indiach…. Jak to brzmi….
Szczerze powiem, myślałam ze akurat takie atrakcje nas w Indiach omina. Sama przygotowałam się oczywiście do wyjazdu – pelna apteczka specyfikow na wszystko, no i oczywiście odpowiednie ubezpieczenie. No ale jednak mysl o wizycie w indyjskim szpitalu i to jeszcze z wyrostkiem – to mi przez mysl nie przeszlo.
No ale stalo się, wróciliśmy z Casprem z Tamil Nadu i podziwiania wschodu i zachodu słońca na Kanyakumari. Z nim było coraz gorzej, bol brzucha, biegunka, rosnaca goraczka. I do tego ten upal! Pierwsza noc biedny przecierpiał w dusznym, klaustrofobicznym pokoiku a ja biegałam o 4 nad ranem po Cochin szukając hotelu, który by mi sprzedal zimna wode.
Drugiego dnia przenieśliśmy się do drozszego pokoju z klimatyzacja, ale mimo sprzyjających warunkow wcale nie było lepiej. W koncu nie było wyjscia – trzeba jechac do szpitala.
Najpierw trafiliśmy do jakiejs przychodni dla biednych, bo lekarska konsultacja kosztowala – uwaga – 2 Rs (15 gr) !!!! Zreszta ciezko to nawet było nazwac przychodnia. Jeden pokoj z drzwiami otwartymi na oścież, lekarka, pielegniarka i nawet nie mieli paracetamolu. Ale przynajmniej powiedzieli nam gdzie jechac – Gautam Hospital.
Tu już przynajmniej był to caly budynek. Nocny dyżur. W poczekalni spia na podłodze pokotem rodziny pacjentow, pacjenci i pracownicy szpitala. Wokół kreci się kot.
W recepcji nikt nie mowil za bardzo po angielsku, ale skierowali nas do dyżurującego lekarza. Lekarz założył karte, zbadal Caspra w pokoju gdzie było już kilka osob.
I zalecil zostanie w szpitalu. No tylko, ze pierwszy rzut oka na warunki tam panujące – kręcące się koty, karaluchy, poplamione prześcieradła, duchota…. Brrrrrr
Zdecydowaliśmy się jednak wrócić do naszego pokoju z bateria wypisanych lekow, a nastepnego dnia wrócić na badanie krwi.
Od nastepnego dnia towrzyszyla nam już nasza bardzo irytujaca asystentka, która chodzila za nami krok w krok. Zaprowadzila nas na badanie krwi, a potem poszla załatwiać sprawy związane z ubezpieczeniem.
Pobieranie krwi. Gruba pani pielegniarka siedzi przy komputerze i stuka w klawiature. A potem zabiera się za rozpakowywanie jednorazowej cale szczescie strzykawki. Ale bez rękawiczek i nawet bez umycia rak. Prosimy ja wiec, żeby je umyla i znalazla jednak jakies jednorazowe rękawiczki. Cos tam fukala pod nosem, ale poszla. Wróciła z rękawiczkami, zalozonymi tak, ze nawet nie naciągnęła ich na cale dlonie. Jakby nie umiala ich zakładać! No ale dobra niech już będzie.
Wyniki mielismy dostac nastepnego dnia. W międzyczasie niestety Casprowi wcale nie było lepiej od lekow, które dostal dzien wczesniej. I goraczka tez nie ustępowała mimo brania paracetamolu.
Trzeciego dnia naszych odwiedzin sprawa stala się jasna - po odebraniu wynikow i oględzinach przez chirurga wyszlo, ze to wyrostek wlasnie, na razie lekkie zapalenie, ale lepiej operowac tego samego dnia.
Dostaliśmy pokoj, zaraz jak otworzyłam drzwi do lazienki uciekl przede mna tlusty karaluch. Pościel…nastepnego dnia przywiozłam te, która mielismy w hotelu. Materac wypychany konskim wlosiem, lozko – żelazny stelarz, a dla mnie kozetka. Ale przynajmniej klima nad glowa. Za takie luksusy – 3000 Rs za dobe (z tyle można mieszkac w naprawde niezłym hotelu).
No ale nie było już wyjscia. Pocieszyl nas troche fakt, ze w pokoju obok leżała Brytyjka – na te sama przypadłość.
Wieczorem Caspra zabrali na operacje. Cale szczescie w tym szpitalu wykonywali laparoskopie. Nie mogłam mu towarzyszyc nawet do sali przedoperacyjnej, wiec zostalo mi oglądanie filmow na moim malym laptopie i czekanie, az się operacja skonczy. Po dwoch godzinach było po wszystkim, Casper pol przytomny, ale zywy. A pan chirurg z triumfem zademostrowal mi w słoiczku, co udalo się wyciac. Nie wiedziałam, ze wyrostek może być taki dlugi.
Nastepne 7 dni spędziliśmy zakmnieci w pokoju. Znaczy Casper przywiązany do kroplowek, a ja latajaca tu i tam w jego obsłudze. Bo w szpitalu nie było kuchni. Musiałam przynosic jedzenie z pobliskiego hotelu. Pralni tez nie było, wiec zostalo mi pranie reczne przepoconych koszulek i poscieli.
Jednak opieke pielęgniarsko-lekarska mielismy pierwsza klasa. Chirurg widac, ze bardzo doswiadczony, no i nasz ulubiony wasaty pielęgniarz. Oraz pielęgniarki, a nawet nasza irytujaca asystentka. Wszyscy w rękawiczkach jednorazowych! Im wszystkim jesteśmy super wdzieczni za na prawde fachowa opieke. Bo mimo malo apetycznych warunkow higienicznych i słabego wyposażenia personel był bardzo przyjazny i bardzo wykwalifikowany. Nie było tak zle, Casper wyszedl ze szpitala i mimo wcześniejszych obaw mogliśmy kontynuowac nasza wyprawe.
A miesiec pozniej wskakiwal już z ciezkim plecakiem na Annapurne, po operacji nie zostalo nawet blizn.
Jednym slowem – strach ma wielkie oczy. Nie takie te szpitale w Indiach straszne  Cos mi się wydaje, ze może nawet lepsze niż w Polsce….

3 komentarze:

  1. Historia mrożąca krew w żyłach. Na samą myśl o operacji w standardach indyjskich robi mi się słabo. Tym bardziej, że mój bliski znajomy nie przeżył leczenia w indyjskim szpitalu :(.

    OdpowiedzUsuń
  2. To rzeczywiscie smutna historia. Ciesze sie ,ze my mielismy wiecej szczescia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak niestety bywa, jedyne pocieszenie to to, że kolega był w Indiach na swój sposób szczęśliwy... Cieszę się, że w Waszym przypadku wszystko skończyło się dobrze!

    OdpowiedzUsuń