Szukaj na tym blogu

sobota, 10 lipca 2010

MONEY, MONEY, MONEY...

Już troche pisałam o cenach i targowaniu się. Generalnie techniki te wczesniej wspomniane trzeba stosowac zawsze i wszedzie – sklepach, taksówkach, hotelach... wszedzie! No ale nie zawsze się da…
Nie mogę w koncu nie wspomniec o indyjskiej, sezonowej polityce cenowej, bo ona rzadzi się swoja wlasna, zupełnie mi nie zrozumiala logika.
Otoz w większości podróżowaliśmy w czasie tzw. off-season. A to południe Indii w kwietniu, kiedy jest już bardzo goraco i bardzo parno i można zapomniec o widoku bletkitnego nieba. A to w Sikkimie i w Nepalu w maju, kiedy często pada i tylko najbardziej zaprawionym (lub zdesperowanym) trekkingowcom się chce. Nie wspominając już o lutowym, weekendowym wypadzie w zimne gory, do Manali, gdzie wszystko było zamknięte i nie było widac żywego ducha.
Otoz polityka cenowa w tzw. niskim sezonie wyglada mnie wiecej tak:
- hmmm… no niby teraz rzeczywiście nie sezon… ale wlasnie malo turystow przez to przyjezdza, nie ma komu kupowac. No to ceny musza być wyższe! No bo jak było wiecej osob, to by się na wiecej podzielilo, można by było targowac, a tak to musicie zapłacić za 10 ciu, tych co ich nie ma!
No wlasnie tak wyglądają „ceny sezonowe” w Indiach. Jednym slowem chytry pan właściciel czegokolwiek chce zarobic zawsze tyle samo, niezależnie, czy to sezon, czy nie sezon, czy pogoda dla turystow zla, czy dobra. On ma mieć proficik taki sam, a ty turysto plac, bo po tu w koncu przyjechałeś.
Gdy byliśmy w czerwcu w Manali nagle udalo się znaleźć tani pokoj, stargowac do 200 rs za dobe. W lutym wszystko stalo puste i nikt nie chciał zjechac z ceny nawet o 100 rupii, a większość pokoi zahaczala o 1000 Rs!! Pokoje puste, nikogo nie ma, ale nie, trzeba zedrzec z dwojki jedynych turysow w miescie, skoro już się pojawili. A jak nie chca, to niech ida precz, pokoje na lato poczekaja…
Paragliding w Manali, zima, gdy nikogo nie ma 1000 Rs za krotki lot, latem już tylko 500.
Do tego dochodza jeszcze sezony specjalne, czyli swieta, jak Boze Narodzenie czy Wielkanoc. Ot kolejny paradoks, w Rajasthanie, gdzie ni cholery zadnych chrześcijan nie ma, w grudniu wszystkie hotele zastrzegaja sobie „specjalne” ceny na ten sezon, bo to w koncu swieta. W chrześcijańskiej Kerali podczas Wielkiejnocy nikt o wyższych z tego tytulu cenach nie słyszał.
No i mój ulubiony paradoks restauracyjny – imbryczek herbaty o pojemności dwoch szklanek kosztuje wiecej niż zamowienie oddzielnie dwoch szklanek herbaty nie w imbryczku.
I tego typu podobne historie, im dalej jedziesz tym drożej, im dłużej czegos uzywasz, tez drożej.
Polecam odwiedziny w Indiach w sezonie jednak…
Tylko w Nepalu poszli jako tako po rozum do glowy i na trasie trekkingu na Annaprune i w ogole w calym parku ustanowili ceny stale na wszystko – od pokoju, poprzez miske ryzu do prysznica. Drogo bo drogo, ale bez targow. Wszedzie to samo, im wyzej tym drożej, no bo w koncu ktos musi wtaszczyc wszystkie dobra na gore na plecach. Logiczne, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz